Wtedy świnia wychodzi z człowieka

 Wtedy świnia wychodzi z człowieka

 
Witam!
Oglądałam ostatnio zdjęcia z pielgrzymki, aby mieć inspirację do napisania świadectwa. Wreszcie się za to zabrałam! A oto efekt.
 
Myślę sobie wtedy tak
 
Zazwyczaj wspominamy o tym, że na pielgrzymce jest fajnie (cokolwiek to znaczy). Chodzi pewnie o ten przyjemny czas. Chciałabym więcej powiedzieć o tych mniej przyjemnych chwilach podczas drogi do Maryi i o tym jak ja sobie z tym radzę. Dobre chwile też się pojawią. ;) Być może niektóre osoby nie zgodzą się ze mną, ale przecież to moje świadectwo i opiszę w nim – co się we mnie dzieje.
Od 5 lat pielgrzymuję bez przerwy i od 5 lat, 31 lipca mam mieszane uczucia co do kolejnej pielgrzymki. Myślę sobie wtedy tak: Czy będzie lepsza od poprzedniej? Co się wydarzy? Znów trzeba będzie wcześnie wstawać ;/ Znów przez dwa tygodnie będę jadła na obiad zupę… Oj, a jak znów będzie szedł ten upierdliwy Brat albo Siostra? – Trzeba będzie i to przeżyć. O, i pewnie będzie padać, wszystko będzie mokre, a na postojach nie będzie gdzie usiąść… I te pęcherze, bolące stawy, ścięgna, opatrywanie, smarowanie itd. Kiedy wstaję rano naprawdę mam takie myśli! I nie chce mi się iść, niestety.
 
Duchowo…
 
Jestem na Mszy świętej Którą odprawia ksiądz biskup. Czasem wydaje mi się, ze niektórzy nie mają pojęcia jak jest na pielgrzymce, ale jestem wdzięczna im, że chcą nas pobłogosławić, dodać otuchy i odprowadzić. W końcu są naszymi pasterzami! Właśnie, podczas drogi każda Msza święta jest dla mnie odpoczynkiem. W sensie duchowym i fizycznym. Przyznam, że czasem zasypiam na kazaniu albo nie chce mi się słuchać tylko spać ale uwierzcie – walczę z tym. Powiem tak – gdyby nie codzienna Msza święta, nie byłabym w stanie dalej iść. Żałuję, że na co dzień nie odczuwam takiej potrzeby Mszy świętej.
Modlitwa. No właśnie koronkę jeszcze przeżyję, ale różaniec? Tak długo trwa… Najlepiej, żeby każdy indywidualnie odmówił i będzie spoko. Ale tu jest pułapka - często nie mam tyle samozaparcia, a zmęczenie oraz lenistwo nie pozwalają mi na zmówienie osobistej modlitwy na koniec dnia. Często nie doceniam siły modlitwy na pielgrzymce i poza nią. Nawet nie zdaję sobie sprawy z tego, że ona dodaje mi sił.
 
I przyziemnie…
 
A teraz o bardziej przyziemnych sprawach, jak jedzenie. Jak już wspomniałam przez dwa tygodnie jemy prawie samą zupę. Nie jest to moje ulubione danie, ale trzeba mieć siły w czasie wędrowania, więc ją zjadam. Myślę sobie czasem: „Panie Jezu nasze Słonko pobłogosław to „przepyszne” jedzonko.” O i tu się pojawia mój nieulubiony moment. Jest pora obiadowa, najdłuższa przerwa, chciałabym pospać ale… Trzeba umyć kubki, a jeszcze ktoś przyjdzie po maść, plaster lub przepustkę (Ups, właśnie ujawniłam kawałek swojej tożsamości. A chciałam pozostać anonimowa. Proszę, nie próbujcie domyślać się kto to pisze) :) Tak, jestem medyczną. Na mojej pierwszej pielgrzymce nią nie byłam i czegoś mi brakowało. Mój sposób na „przeżycie” pielgrzymki to pomoc innym. Choć czasem narzekam na to, ze nie mam czasu na zjedzenie kolacji albo obiadu, odpoczynek i takie tam inne. Jestem tak naprawdę samolubną osobą, ale na pielgrzymce odkryłam jedną rzecz. Im więcej pomagam siostrom i braciom, tym mniej myślę o sobie, choć moja natura czasem się niestety ujawnia choćby w biadoleniu takim jak dwa zdania wcześniej. Kiedy pomagam komuś, ta osoba nawet nie zdaje sobie z tego sprawy, że ona mnie też ogromnie pomaga ;) To się chyba nazywa wspólnota, prawda?
 
Bo ja potrzebuję świadectwa
 
Tak w ogóle bardzo się cieszę, ze mogę kroczyć do Matuli z ludźmi, którzy wierzą w Pana Boga. Bo ja potrzebuję świadectwa, że są jeszcze ludzie którzy żyją wiarą, nadzieją i miłością. Potrzebuje siły na cały następny rok.
 
Druga Połówka
 
Miłość – uważam, że pielgrzymka to doskonały czas na poznanie swojej drugiej połówki. Kiedy jestem zmęczona fizycznie, a psychicznie też już ledwo przędę, jestem sobą, nie udaję, nie mam na nic siły. Jest takie utarte powiedzenie – „Wtedy świnia wychodzi z człowieka”. Zgadzam się z tym, bo każdy kiedy poznaje nowych ludzi chce się zaprezentować z jak najlepszej strony, ale warunki jakie panują na pielgrzymce nie pozwalają na to, by człowiek był w stanie wszystko kontrolować. Nie obejdzie się bez zgrzytów. Osobiście zawsze pod koniec mam mega kryzys i jestem zmęczona! Odkąd idę na pielgrzymkę ze swoją Drugą Połówką, zauważyłam taką regularność. Mniej więcej w przedostatni lub ostatni dzień jestem nieprzyjemna dla tej drugiej osoby. Potem oczywiście na Górce Pojednania przepraszam lub przed samym wejściem na Jasna Górę. Jest mi wtedy wstyd, ponieważ sama zasiałam ziarnko niezgody a przecież mamy zaraz spotkać się z Mamą i co ja Jej powiem??? Że jestem zbyt dumna, żeby przeprosić? Przecież właśnie przeżyłam 400 km rekolekcji! I żadnej zmiany nie ma?? Oczywiście przepraszam z postanowieniem poprawy na następny rok choć nie doszłam jeszcze na Jasną Górę bez nieporozumienia w ostatnie dni…
Zawsze jest jedna osoba, z którą mniej więcej w połowie pokłócę się i powiem mniej lub bardziej dosadnie „wkurzasz mnie” – na górce pojednania lub wcześniej oczywiście za to przepraszam. ;)
Hehe, Górka Pojednania - nie podoba mi się, że przepraszają mnie czasem osoby, z którymi pierwszy raz rozmawiam. No, ale jeśli to ma uspokoić ich sumienie to ok. ;)
Pogoda. To dopiero jest wyzwanie! Pielgrzymi tak bardzo lubią słońce, cały czas o nie proszą! A ono chyba z tego wzruszenia czasem nie chce nam się pokazać w tym stanie. Dlatego na pielgrzymce pada czasem deszcz. ;) Przecież śpiewamy „i niech spadnie deszcz błogosławieństw Twych” – no i Pan Bóg nam zsyła swoje dary. ;)
Trzeba przyznać, że pogoda to jeden z czynników, przez które nie chce mi się iść… Ale wtedy sobie myślę: „Panie Boże przecież wiedziałam na co się piszę, nie mówiłam, ze pójdę jeśli nie będzie padać albo jeśli nie będzie skwaru”. Taka „myślowa rozmowa” z Panem Bogiem mi pomaga. Najczęściej rozmawiamy podczas „Strefy ciszy”. Naprawdę staram się kochać współpielgrzymów na tym etapie, ale różnie mi to wychodzi. Denerwuje mnie nieprzestrzeganie ciszy, szczególnie na końcu grupy… Kiedy ja chcę porozmawiać z Panem Bogiem, potrzebuję ciszy… Ale cóż mogę poradzić? Tłumaczę sobie wtedy, że to jest próbą dla mnie – czy kocham wszystkich tylko wtedy gdy są dla mnie dobrzy czy bez względu na to co czynią wobec mnie.
 
I co dalej?
 
Chciałabym jeszcze powiedzieć, że wejście na Jasna Górę jest dla mnie zawsze bardzo refleksyjne. Bo przecież doszłam, pomodliłam się, porozmawiałam z Matulą. I co dalej? Zachęcam do postawienia sobie tego pytania i odpowiedzenia na nie.
Na koniec chciałabym powiedzieć, ze dziękuję Panu Bogu za Was wszystkich. Podczas pielgrzymki poznałam przyjaciół, nawiązałam znajomości z wartościowymi z ludźmi, którzy niekoniecznie są moimi rówieśnikami. I to jest piękne! Niezależnie ile mamy lat możemy być dziećmi Pana Boga! I to nas łączy! Powiem szczerze, brakuje mi Was poza pielgrzymką. Może dlatego co roku wyczekuję na 31 lipca z takim utęsknieniem. A wracając do przyjaciół, gdyby nie pielgrzymka nie wiem czy byłabym taką osobą jaką jestem teraz, ponieważ poznałam przyjaciół mam nadzieję na całe życie. A wraz z moją Drugą Połówką mogliśmy odkryć w sobie wiele cech, których być może nie moglibyśmy zauważyć nie idąc w pielgrzymce. Polecam tę formę rekolekcji dla zakochanych i dla tych, którzy chcą się poznać. ;) Mam nadzieję, ze Mój Wybranek też tak sądzi. ;)
Troszkę się rozpisałam, wybaczcie. Zbierałam się na napisanie tego pięć lat! Wcześniej chyba jeszcze nie zdawałam sobie sprawy czym jest dla mnie pielgrzymka. Zmobilizowało mnie chyba to, że w tym roku zapowiada się, że nie będę mogła kroczyć z Wami… Jest mi strasznie smutno z tego powodu. Oczywiście cały czas mam nadzieję, że pójdę i o to się też modlę. W ramach mojego podziękowania za poprzednie lata postaram się pomóc w przygotowaniach ;) Ha ha, i może nawet powiem jakieś świadectwo? Nie, chyba nie jestem aż tak odważna, ale mogę pomóc w inny sposób.
Z Panem Bogiem! ;)

  

Tytuł i śródtytuły zostały nadane przez Redakcję Strony.